parafia.brzeszcze.pl

Wywiad z prof. Kazimierzem Bieleninem

Z prof. dr hab. Kazimierzem Bieleninem o książce „ Dwa dzwony kościoła św. Otylii w Brzeszczach. Legenda czy rzeczywistość” rozmawia Barbara Wąsik.
Barbara Wąsik – Panie Profesorze, rozpocznijmy od początku, tak jak zaczyna się Pańska książka, od brzeszczańskiej legendy o kościele św. Otylii, o którym mieszkańcom Brzeszcz na co dzień przypomina nazwa miejscowa „pole przy kościółku”. Pole to znajduje się u zbiegu dwóch ulic Ofiar Oświęcimia z Przecieszyńską, obrazowo mówiąc naprzeciw obecnego cmentarza. Co spowodowało, że Pan Profesor zajął się tym tematem?

Kazimierz Bielenin - Odpowiedź wymaga pewnego wstępu, bowiem w ciągu mojego całego archeologicznego życia zawodowego, gdy los skierował mnie w odległy od Brzeszcz region Polski, byłem związany z inną, równie ciekawą, problematyką naukową. Dopiero, gdy znalazłem się na emeryturze, i to jeszcze nie w jej początkowym okresie zostałem ponownie zawrócony do Brzeszcz. Było to w roku 2002, gdy otrzymałem zaproszenie od ówczesnej dyrektor Ośrodka Kultury Teresy Jankowskiej w 62 rocznicę aresztowań przez hitlerowców brzeszczańskiej inteligencji i studentów polskich, do których wtedy jako absolwent gimnazjum oświęcimskiego również się zaliczałem. Ten wieczór brzeszczańskich wspomnień zapoczątkował moje stałe kontakty z Stowarzyszeniem „Brzost”, które dodatkowo rozszerzyły się, gdy w 2003 roku, ówczesna burmistrz Beata Szydło zaprosiła mnie do Kapituły najbardziej prestiżowej nagrody Burmistrza Brzeszcz jaką są utworzone wtedy Oskardy. W międzyczasie sięgnąłem do leżącej na półce od lat pięćdziesiątych kroniki mojego stryja księdza Bielenina i poznałem szczegółowo Jego przekaz o legendarnym kościele św. Otylii i dzwonach przeniesionych w formie zastawu za łężnik do kaplicy św. Barbary w Górze. Był to początek mojego bliższego zainteresowania się legendą i tematem brzeszczańskim. Nie będąc historykiem od czasów średniowiecza, nie widziałem zajęcia dla siebie na tym odcinku. Natomiast jako archeolog miałem dobry punkt zaczepienia w samym istniejącym, wskazywanym przez tradycję polu. Na początek wystarczały wiążące się z nim konkretne zabytki jakim były owe dwa dzwony i kaplica św. Barbary.
B.W. – Ksiądz dr Alfons Bielenin w kronice tak oto pisał o dzwonach (...) miałem je sposobność oglądać w Górze około roku 1908. Były to dwa piękne obrazy sztuki ludwisarskiej(...). W niecałe 100 lat później Pan Profesorze rozpoczął poszukiwanie dzwonów od kościoła św. Barbary w Górze
K.B. – Rzecz i cała trudność w tym, że tych dzwonów już tam nie było od ponad pół wieku. Co więcej, nawet o samym fakcie ich rekwizycji w czasie okupacji nie było wzmianki w kronice kościelnej, a wśród miejscowej ludności nie można było znaleźć nikogo kto był świadkiem, i mógłby coś o tym wydarzeniu opowiedzieć. Właściwie, to na ogół, w ten sposób kończyły swój żywot i historię wszystkie rekwirowane na cele wojny dzwony, nie tylko z kościołów polskich. I tu można było również historię dzwonów od św. Otylii w Brzeszczach uznać za zakończoną.
B.W. – Ale Pan Profesorze tak nie uczynił i podjął starania zmierzające do poznania ich dalszych losów. Czy Pan Profesor przypuszczał, że lokalny temat rozwinie się na skalę europejską, i co więcej znajdzie swoje zakończenie w kościele św. Urbana?
K.B. – Wierzyłem w słuszność przedsięwzięcia, które okazało się czymś więcej aniżeli poznaniem losów jednego z brzeszczańskich dzwonów.
B.W. – Od czego Pan Profesor rozpoczął
K. B. – Wiele by tu mówić. Zacząłem w 2004 roku, od spotkań i rozmów z księdzem Piotrem Zegrodzkim, emerytowanym proboszczem kościoła św. Barbary w Górze. Jednocześnie, zapoznawałem się z pracami historyków śląskich, poznawałem historię kaplicy św. Barbary w Górze. Mój przyjaciel, młodszy archeolog, pracownik naukowy Śląskiego Centrum Kulturowego w Katowicach zwrócił moją uwagę na tamtejsze zasoby, stąd w kolejności skierowałem się do Archiwum Archidiecezjalnego, następnie Państwowego w Katowicach i nieco później do Archiwum Akt Nowych w Warszawie.
B.W. – Jakie były rezultaty Pańskich poszukiwań ?
K. B. - W Archiwach Śląskich znalazłem dokumenty, które pozwoliły mi na poznanie czasu, warunków i okoliczności rekwizycji wojennej, a także tego, co dla nas wyjątkowo ważne, brzeszczańskiego pochodzenia owych dzwonów.
B.W. – Niezwykle cenne informacje.
K.B. – Tak. Wyniki tych poszukiwań, zupełnie niespodziewanie, dodały nowych impulsów do działania. W tym miejscu pragnę wspomnieć o krótkiej kwerendzie w Archiwum Parafii Miedźna, gdzie, jak Pani sobie przypomina, wspólnie mogliśmy natrafić na niewielki kwit poświadczający, że w dniu 31 stycznia w 1942 roku przywiezione zostały do składnicy w Pszczynie dwa dzwony z kaplicy w Górze, które po zważeniu wykazały łączną wagę 270 kg. W sumie był to dokument uzupełniający, do wcześniej znalezionego w Archiwum Państwowym w Katowicach protokołu zdjęcia tych dzwonów z wieży kościoła w dniu 26 stycznia 1942 roku.
B.W. – Ale jakże ważny. Dawał bowiem nadzieje, że być może dzwony ocalały i nie zostały przeznaczone jako surowiec dla zwycięstwa Trzeciej Rzeszy. Pamiętam radość w Pańskim głosie, gdy przeglądając archiwalne dokumenty nagle zaczął Pan Profesor głośno czytać treść jednego z nich, kładąc nacisk na jedną literę...
K.B. – Była to duża litera C zapisana w 1940 roku przez proboszcza Miedźnej ks. Okrenta w w Arkuszu Meldunkowym. Dodam, że ks. Okrent wpisał ją pomimo uwagi „zgłaszający tej rubryki nie wypełnia”. Ten pozornie drobny szczegół dawał odrobinę nadziei i wskazywał na celowość dalszych poszukiwań.
B.W. – Dlaczego?
K.B. – Bowiem na mocy niemieckiego zarządzenia z 15 marca 1940 r., rekwirowane dzwony, kwalifikowano na podstawie ich oceny historycznej i zabytkowej, do czterech grup, oznaczonych literami A B C D. Dzwony z grupy A przeznaczano do bezpośredniego przetopienia, z grupy B do chwilowego składowania, z grupy C do dłuższego pozostawienia w składnicy. Jedynie większość dzwonów z grupy D pozostawiono na swoim miejscu.
B.W. – Podsumowując naszą dotychczasową rozmowę wiemy już, że kaplica w Górze nie była dla tych dzwonów ostatecznym miejscem przeznaczenia, że stąd zostały zarekwirowane na cele wojenne w styczniu 1942 r., a następnie złożone na składowisku w Pszczynie. A później, co się z nimi działo? Dokąd były kierowane?
K.B. – To wymagało dłuższych studiów literatury związanej z tym tematem. Wprawdzie istniało już polskie wydawnictwo Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego pt. „Straty wojenne zabytkowe dzwony utracone w latach 1939 - 1945” wydane w 2000 r., ale tu koniecznym było poznanie również odnośnych pozycji literatury historyków niemieckich, których niestety brakuje w polskich bibliotekach. Otrzymałem je dopiero, poprzez moich dawnych przyjaciół z muzeów niemieckich.
B.W. – Jak przebiegały Pańskie badania w archiwach niemieckich?
K.B. – Rozpocząłem serią pytań do Vőlkermuseum w Hamburgu, skąd moją sprawę wyjątkowo życzliwie przekazano do sąsiedniego Helsmuseum w południowo – zachodniej dzielnicy Hamburga, stąd z kolei skierowano mój list do Archiwum Miasta Hamburga. Stamtąd, po raz pierwszy dowiedziałem się o wielu sprawach, w tym o hamburskich składach dzwonów oraz o Niemieckim Archiwum Dzwonów w Muzeum Narodowym w Norymberdze.
B.W. – Tak pozytywny przebieg prac zapewne nie byłby możliwy, gdyby nie Pański autorytet naukowca i oczywiście biegła znajomość języka niemieckiego. Wspomnę tylko, że w Helsmuseum w Hamburgu, organizował Pan Profesor wystawę archeologiczną pt. „Starożytne hutnictwo żelaza sprzed 2000 lat na ziemiach Polski”, eksponowaną w wielu niemieckich miastach.
K.B. – Tak, to było w latach mojej aktywności archeologicznej. Niespełna 40 lat temu, w kwietniu 1979 roku.
B.W. - Z Pańskiej książki dowiadujemy się, że najważniejsze wiadomości nadeszły z Archiwum Dzwonów w Norymberdze .
K.B. – Istotnie. 28 września 2005 roku zwróciłem się do tegoż archiwum i jego ówczesny naczelny konserwator dr Pese udostępnił mi, wykonaną w Hamburgu, kopię kart ewidencji obydwóch zarekwirowanych w Górze dzwonów. Fakt ten, już sam w sobie był wielkim osiągnięciem. Ale co więcej, podał mi również wiadomość o miejscu znajdowania się dzwonu większego o sygnaturze 25 -17 -73 C. Jako ciekawostkę dodam, że dzisiaj zaprzestano tej praktyki.
B.W. – Panie Profesorze musze zapytać jak Pan przyjął wiadomość, iż to właśnie Panu brzeszczaninowi dane było natrafić na legendarny dzwon od św. Otylii?
K.B. – Przyznam, że kilkakrotnie z niedowierzaniem czytałem ten krótki tekst listu zwłaszcza jego zdanie końcowe, zanim przyszedłem, jak się to mówi, do siebie. Precyzyjna, zwięzła, a zarazem wyczerpująca odpowiedź, łącznie z dokumentacją fotograficzną obydwóch dzwonów przeszła moje wszelkie oczekiwania. Jednak do pełnej satysfakcji brakowało mi, wiadomości o miejscu istnienia mniejszego dzwonu.
B.W. – Czy i jego losy próbował Pan Profesor wyjaśnić?
K.B. – Oczywiście i pomimo, że naczelny konserwator odpowiedział mi, że w archiwum nie ma żadnych więcej wiadomości odnośnie dzwonu mniejszego 25–17 -74 C, poza przekazaną mi wcześniej kartą ewidencji to ja nadal prowadziłem korespondencję. Niestety bez efektów. Może to znaczyć, że dzwon zniknął z powierzchni terenów Hamburga zaraz po jego zaewidencjonowaniu, nie wykluczając najgorszego, co starałem się uwzględnić w książce.
B.W. – Ale jednocześnie, w drugiej części książki, przy analizie dzwonu mniejszego wyczuwa się, że Pan Profesor nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
K.B. -– Istotnie, mimo że rozważyłem wszystkie możliwości w jakich mógł zaginąć nie wspomniałem o pewnym śladzie, który prowadzi do Archiwum Archidiecezji Poznańskiej. Sam jestem zaciekawiony, co to może być. Niestety od początku moich poszukiwań, archiwum to znajduje się w remoncie i wszystkie podawane mi od 2004 roku terminy jego zakończenia są przesuwane. Być może nastąpi to jesienią bieżącego roku. Uzyskanymi informacjami podzielę się z czytelnikami Naszej Wspólnoty.
B.W. – W książce ukazał Pan Profesor brzeszczańskie dzwony od św. Otylii na tle tragicznego losu dzwonów kościelnych w czasie II wojny światowej. Czytelnik poznaje mało znany rozdział historii europejskiej i dzięki Pańskim staraniom uświadamia sobie wielkość strat dziedzictwa kulturowego poniesionego tylko w tym jednym zakresie.
K.B. – Dokładne ustalenie strat dzwonów europejskich, jak zaznaczają niemieccy historycy, jest możliwe tylko dla terenów Niemiec. Do precyzyjnie podliczonych dzwonów wszystkich landów w ilości 43 776 doliczają dzwony z ziem tzw. niemieckiego wschodu oraz dzwony obiektów świeckich i podają w zaokrągleniu około 47 tysięcy. Natomiast liczba dzwonów przetopionych z państw zajętych lub uzależnionych, jak mówią, jest trudna do dokładniejszego ustalenia i szacują ją na około 30 do 33 tysięcy.
B.W. – Sumując dokładne i szacunkowe dane niemieckich historyków bilans strat dzwonów europejskich w czasie II wojny światowej wynosi około 80 tysięcy. Z kolei autorzy, na których powołuje się Pan Profesor w swojej książce, podają straty dzwonów w granicach 100 tysięcy czy nawet 150 tysięcy. Skąd takie rozbieżności i czy uda się je kiedykolwiek zweryfikować?
K.B. – Trudno dziś przesądzić czy w ogóle będzie to możliwe. Trudno również komentować powyższe dane skoro jeden z autorów prac na ten temat dr G. Grundmann przyjmuje ogólny przetop dzwonów na około 100 tysięcy nie wyjaśniając bliżej na czym się opiera, bowiem nie przytacza literatury. Z kolei dr Sauermann podaje ogólne straty w ilości 150 tysięcy dzwonów załączając przy tym obszerną literaturę, w której cytuje pracę prof. Price. Ten kanadyjski kampanolog szacuje całkowitą ilość przetopionych dzwonów europejskich również na 150 tysięcy w tym niemieckich na 90 tysięcy oraz z pozostałych krajów na około 60 tysięcy.
B.W. – Zarówno w pracach niemieckich historyków jak i w pracy prof. Price widoczna jest znaczna różnica między ilością utraconych dzwonów, pochodzących z kościołów niemieckich, a pozostałych ośmiu krajów Europy. Czy z tego wynikają jakieś wnioski?
K.B. – Tak, są to istotne różnice. Jedno co można zauważyć to dokładność realizowanej rekwizycji na terenach niemieckich landów, gdzie znaczna część społeczeństwa partyjnego, zahipnotyzowana ideą służby dla zwycięstwa zapowiadanego panowania Trzeciej Rzeszy wykazywała wyjątkową nadgorliwość w oddawaniu dzwonów. Być może w postawie tkwi przyczyna znacznej dysproporcji w utraconych dzwonach pochodzących z Niemiec i krajów zewnętrznych, w których był tylko przymus bez nadgorliwości. Na ten fakt uskarżają się również niemieccy historycy. Ponadto, można przypuszczać, że za dzwonami z krajów zewnętrznych nie szły dokładne zestawienia na wzór niemieckich meldebogen (arkuszy meldunkowych) i stąd przy hutach specjalnie się nimi nie przejmowano. Na ten fakt zwracam uwagę przy dzwonach z Czechosłowacji.
B.W. - Pańska książka jest bogato udokumentowana archiwalnymi materiałami i zdjęciami. Jedno z nich, jest szczególnie wymowne. Zdjęcie przedstawia ogromny obszar na którym, w nieładzie, pojedynczo inne narzucone jeden na drugi leżą różnej wielkości dzwony. Ich widok przeraża i budzi refleksję. Dr Pese, niemiecki historyk, nazwał to miejsce „cmentarzyskiem dzwonów”.
K.B. – Jest to zdjęcie głównego składu dzwonów w Hamburgu, wykonane tuż po zakończeniu wojny. Ich uratowanie historia europejska zawdzięcza lotnictwu aliantów, które w połowie 1943 r., unieszkodliwiło dwa wielki piece hut w Hamburgu. Ponad 16 tysięcy zabytkowych dzwonów przeleżało pod gołym niebem do końca wojny, by po jej zakończeniu móc powrócić do swoich kościołów. Niestety nie wszystkie.
B.W. – Wśród nich był dzwon od św. Otylii, którego powrót był możliwy dopiero po 63 latach od zakończenia wojny.
K. B. – A w najbliższym czasie powróci dzwon do Bestwiny i prawdopodobnie także do Grojca.
B.W. – Historie powrotu dzwonów do kościołów polskich, zarekwirowanych w czasie II wojny światowej są niezwykle interesujące. Pan Profesorze podjął ten temat w trzeciej części książki, opracowując sześć przykładów odzyskania dzwonów przez polskie parafie w ostatnich latach. To właściwie osobna praca.
K.B. – Racja. Był to równoległy, drugi nurt mojej pracy, na który zwrócił mi uwagę ks. Zegrodzki z Góry w początkach moich zainteresowań dzwonami, gdy wspomniał o odzyskanych dwóch dzwonach zarekwirowanych z Syrynii powiat Wodzisław na Śląsku. Co więcej, pojechał ze mną do Syrynii, przedstawił mnie tamtejszemu proboszczowi, ks. Kachlowi, który z kolei udostępnił mi Archiwum Parafialne. W ten sposób powstała pierwsza historia. W miarę upływu czasu i postępu własnych poszukiwań, w oparciu o przeczytane artykuły w prasie, powstawały kolejne. Dwie ostatnie historie tj. drugiego dzwonu z Grojca oraz cennego dzwonu z Bestwiny, jak przed chwilą wspomniałem, są jeszcze niezakończone. Dodam, że obecnie rozpoczyna się historia dzwonów Polanki Wielkiej oraz w kolejce oczekują dzwony z Bielan i Kęt. Niezależnie od wszystkiego, każda z tych historii to materiał, dla miejscowych miłośników, do pogłębiania wiedzy i poznawania historii swojej małej ojczyzny, a także wyszukiwania przykładów powrotu dzwonów zarówno z przeszłości jak aktualnie realizowanych.


B.W. – Z tym tematem łączy się również ósmy rozdział książki, w którym Pan Profesor wyjaśnia przyczyny obecności, aż po dzień dzisiejszy, w kościołach na terenie Niemiec dzwonów z kościołów polskich. I to tylko dzwonów zabytkowych.
K.B. – Ten fakt, od czasów zakończenia wojny, a więc w okresie ponad pół wieku będąc zagadnieniem nieznanym zarówno w piśmiennictwie jak i w świadomości Polaków może zadziwiać jako pewne kuriozum, zwłaszcza dzisiaj, w dobie wszechwładzy środków masowego przekazu.
B.W. – Panie Profesorze wróćmy do czasu, gdy nadeszła wiadomość, że jeden z dzwonów od św. Otylii przetrwał wojnę i znajduje się w Wiesbaden w Hesji. Jakie były Pańskie dalsze działania?
K.B. – Wówczas uświadomiłem sobie, że z tą chwilą rozpoczyna się następny rozdział tej przedziwnej historii. Stało się dla mnie jasne, ze dopóki dzwony były niewiadomą dopóty ich poszukiwanie i związane z tym starania mogły być moją prywatną sprawą, zainteresowaniem czy pasją. Nie wchodziłem w nikogo zakres potencjalnych interesów. Natomiast z chwilą ustalenia istnienia dzwonu, jego miejsca i użytkownika sprawa przyjęła inną postać. Do mojej pasji badacza doszedł element podświadomego działania by obiekt odzyskać dla Brzeszcz i nadać mu dodatkową misję. Od tej chwili należało działać wspólnie.
B.W. – To znaczy?
K.B. – Niedługo potem, zapewne Pani także pamięta, powstało takie nieformalne, wspólne porozumienie z księdzem proboszczem parafii p.w. św. Urbana, panią burmistrz Gminy Brzeszcze i panią prezes Stowarzyszenia „Brzost”. Odtąd działaliśmy razem dla pozyskania zrozumienia i poparcia dla naszej idei powrotu dzwonu do parafii Brzeszcze.
B.W. – Nieco wcześniej, w salkach katechetycznych, podczas spotkania z mieszkańcami Brzeszcz przekazał Pan Profesor wiadomości z Hamburga i Norymbergii, cytował kopie listu księdza proboszcza z Miedźnej do konserwatora wrocławskiego z jego oświadczeniem o dzwonach w Górze, pochodzących z Gminy Brzeszcze. Wtedy Wiesbaden było dopiero na horyzoncie.
K.B. – Tak, wtedy mając już konkretną informację o naszym dzwonie nie wiedzieliśmy jeszcze jak się sprawy potoczą, z czym spotkamy się w Wiesbaden. Dopiero po „przygotowaniu gruntu na miejscu”, 11 września roku następnego 2006 wysłałem, występując już w imieniu całego naszego wspomnianego grona brzeszczańskiego, list do Wiesbaden, w którym obszernie wyjaśniłem księdzu proboszczowi Mateuszowi Struthowi historię i cały stan sprawy dotyczący znajdującego się w jego kościele dzwonu 25 – 17 – 75 C.
B.W.- Jak ten list został przyjęty przez proboszcza Strutha w Wiesbaden- Bierstadt ?
K.B. – W odpowiedzi, która nadeszła bezzwłocznie, ksiądz Struth, nie kryjąc zaskoczenia, bowiem o historii dzwonu dowiedział się od nas po raz pierwszy, wyraził pełne zrozumienie i życzliwość, co również znalazło odzwierciedlenie w przysłanym nam nieco później artykule prasowym tamtejszego Kuriera Wiesbadeńskiego. Redaktor Barbara Yurtőfen zatytułowała go „ W wieży kościoła św. Birgid dzwoni po polsku”. Ksiądz proboszcz Struth w końcowej części tego artykułu wyraźnie dał do zrozumienia, że zarówno on jak i jego cała Rada Parafialna oraz Rada Zarządzająca - ponieważ taka również tam istnieje, są życzliwi idei powrotu dzwonu do jego polskiej Ojczyzny.
B.W. – Jaki był dalszy ciąg tej sprawy?
K.B. – W Wiesbaden ks. Struth zapoznał z obszerną treścią listu swoją Radę Parafialną i Zarządzającą oraz miejscowe czynniki, po czym przekazał nasze pismo do swojej Kurii Biskupiej w Diecezji Limburg, a stamtąd przeszło do czynników urzędowych państwa niemieckiego. W międzyczasie, dzięki staraniom naszego parafialnego grona, Arcybiskup Katowic przekazał sprawę powrotu dzwonu do Diecezji Bielsko – Żywieckiej, która delegowała do kontynuacji starań proboszcza kościoła św. Urbana w Brzeszczach, informując o tym Biskupa Limburga. Niemiecka strona prawna, przychylając się do pozytywnego załatwienia, wskazała formułę międzyparafialnej umowy dwustronnej, w której parafia św. Birgid w Wiesbaden przekaże parafii św. Urbana dzwon w formule podnajmu na czas nieokreślony.
B.W. – Czy taka forma jest słuszna i odpowiednia?
K.B. – Tu nie możemy wnikać w zaszłości z czasu minionej wojny. To są problemy odnośnych państw i rządów. Dla nas, na szczeblu parafii, gdy pragniemy odzyskać nasze dobro kultury jakim jest ten historyczny dzwon, w sytuacji, gdy po drugiej stronie spotykamy się ze zrozumieniem naszych racji, dobrą wolą i chęcią wyjścia im naprzeciw, gdy towarzyszy temu chęć trwałej dobrosąsiedzkiej współpracy partnerskiej można to uznać za wspólne, optymalne osiągnięcie historyczne w skali Brzeszcz i nie tylko.
B.W. – Temu również służyła na zaproszenie ks. proboszcza Strutha wizyta brzeszczan w Wiesbaden w dniach 4 – 6 października 2006 roku.
K.B. – W czasie pobytu delegacji brzeszczańskiej w Wiesbaden, goście zostali serdecznie powitani przez ks. proboszcza, spotkali się z Radą Parafialną kościoła św. Birgid, Radą Zarządzająca, przedstawicielami lokalnych mediów. Podpisano umowę międzyparafialną, dotycząca powrotu do Brzeszcz dzwonu 25 – 17 – 73 C. Można dodać, że oprócz księdza proboszcza, ks. Strutha na tej historycznej umowie podpisy złożyli po stronie niemieckiej Przewodnicząca Rady Zarządzającej Pani Maria Klunke oraz jej zastępca dr Holger Hűnemohr po stronie polskiej ks. proboszcz Kazimierz Kulpa i wszyscy członkowie delegacji. Na konferencji prasowej mówiono o historii dzwonu oraz planowanej współpracy międzyparafialnej.
B.W. – Od tej chwili sprawy potoczyły się niemal błyskawicznie.
K.B. – Zatwierdzenie podpisanej umowy przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Niemieckiej Republiki Federalnej nastąpiło jeszcze w grudniu 2007 roku. Co jest również dowodem pełnej życzliwości strony rządowej do inicjatywy oddolnej, która dołącza się do stanowiska ks. proboszcza Strutha i jego obydwóch Rad jak i Biskupa Limburga. W tym miejscu nie można pominąć wyrazów uznania jakie napłynęły do gminy i parafii Brzeszcze z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Departamentu Spraw Zagranicznych w Warszawie dla inicjatywy oraz naszych starań o odzyskanie, cennego, zagrabionego w czasie wojny dobra kultury średniowiecznej jakim jest ów zabytkowy dzwon.
B.W. – Było to jeszcze w okresie końcowym w czasie starań przed podpisaniem umowy międzyparafialnej, która nie wymagała akceptacji polskiego ministerstwa, dającego wolną rękę podmiotom niższym w tym zakresie.
K.B. - Tak
B.W. – Kiedy wiadomość z Niemiec dotarła do Brzeszcz?
K.B. – Ks. Struth przesyła informacje oraz dokumenty zatwierdzające umowę, listem z dnia 22 stycznia 2008 roku i prosi o ustalenie terminu przyjazdu transportu do Wiesbaden po odbiór dzwonu, by mógł wcześniej przygotować zdjęcie dzwonu z wieży kościoła.
B.W. – W jaki sposób odbył się przewóz dzwonu?
K.B. – W sposób zadziwiająco prosty. To trudne i odpowiedzialne przedsięwzięcie wzięła na siebie brzeszczańska firma „Prorest” Piotra Stawowego pod opieką ks. proboszcza Kazimierza Kulpy. W odpowiednim zabezpieczeniu bezcenny zabytek , po odbyciu ponad tysiąckilometrowej trasy, znalazł się w dniu 22 kwietnia 2008 r. w kościele p.w. św. Urbana w Brzeszczach.
B.W. – Czy ten niecodzienny temat był dostrzeżony przez prasę niemiecką?
K.B. – Główną role odgrywa jak dotąd czołowy Kurier Wiesbadenu, który w kilku wydaniach poświęcał temu wydarzeniu obszerne artykuły informujące pod dużymi tytułami „Dzwon wraca z powrotem nad Wisłę” czy „ Od św. Birgid w Wiesbaden do św. Urbana w polskich Brzeszczach”
B.W. – Na zakończenie książki przedstawił Pan Profesor najważniejsze obecnie dzwony w Polsce, dwa zabytkowe Tuba Dei z Torunia i Zygmunta z Wawelu oraz nowożytny Maryja Bogurodzica z Lichenia i - co zaskakuje czytelnika - symboliczny Ogromny Dzwon Juliusza Słowackiego. Co spowodowało ten dodatek?
K.B. – To dla wzbogacenia całości. Zdawałem sobie sprawę, że Polacy jeżeli wiedzą coś o polskich dzwonach to najprawdopodobniej o Dzwonie Zygmunta z Wawelu. Nie sądzę by wielu mogło coś powiedzieć o dzwonie mieszczan toruńskich, czy o największym obecnie dzwonie polskim z Lichenia. Zapewne niewielu o symbolu o jakim mówił Słowacki. Chodziło mi również o zwrócenie uwagi na dzwon, jego charyzmatyczną rolę wśród wytwórców cywilizacji i kultury ludzkiej w przeszłości, a którą niestety, czasy nowoczesne obecnego postępu usiłują zepchnąć na ubocze.
B.W. – Dzwon z legendarnego kościoła p.w. św. Otylii po kilku wiekach ponownie zabrzmiał dla brzeszczan. Tym razem w kościele p.w. św. Urbana, w czasie sumy odpustowej 25 maja 2008 r. Jego dźwięk poruszył serca i u wielu osób wywołał łzy wzruszenia. To Panu Profesorze zawdzięczamy to doniosłe wydarzenie. Jak Pan Profesor przeżywał tę chwilę?
K.B. – Trudne pytanie. W tym słonecznym, uroczystym dniu i ja nie kryłem wzruszenia, gdy przed rozpoczęciem mszy świętej, w której uczestniczyła także 12 osobowa delegacja gminy kościoła św. Birgid z Wiesbaden – Bierstadt, słuchałem pełnych wzajemnej życzliwości przemówień w języku polskim i niemieckim, nagradzanych burzą oklasków. Natomiast, gdy w czasie mszy świętej potężnie zabrzmiała pieśń CHWAŁA NA WYSOKOŚCI BOGU i odezwał się zawieszony na specjalnej konstrukcji w kościele przybyły po 300 latach DZWON 25 – 17 – 73 C, a jego mocny dźwięk towarzyszył tej pieśni dziękczynnej do jej zakończenia, nie ma co ukrywać i z mego oka popłynęła łza wdzięczności za niezbadane postanowienie Boże.
B.W. – Powrót dzwonu, bezcennego obiektu kultury i historii, nie tylko dla Brzeszcz, ale także ziemi oświęcimskiej, niesie z sobą dodatkową misje. Jakie jest jej przesłanie?
K.B. – Zostało to już zarysowane w przemówieniu powitalnym ks. proboszcza Kulpy. Dzisiaj, gdy w wyniku wzajemnej życzliwości ludzi z dwóch odległych Ziem i środowisk Dzwon 25 – 17 – 73 C powrócił na ziemię oświęcimską, ziemię doświadczoną obozem zagłady Auschwitz – Birkenau jako widomy znak przyjaźni międzyludzkiej, winien być kamieniem węgielnym wzajemnego zrozumienia, trwałej przyjaźni dwóch Narodów z nad Wisły i Łaby na trzecie tysiąclecie.
B.W. - Proszę pozwolić, że naszą rozmowę zakończę refleksją. Gdyby, przed kilku laty Pan Profesor nie zajął się tematem związanym z „polem przy kościółku” w Brzeszczach - dzisiaj nie bylibyśmy bogatsi o przeżycia i wiedzę jaką zawdzięczamy Pańskiej pracy -, a dzwon 25 – 17 -73 C, o którym nikt z nas, nic by nie wiedział, wisiałby nadal, a może i na wieki w wieży kościoła św. Birgid w Wiesbaden – Bierstadt.
K.B. – Nie chciałbym zabierać tu głosu, nie posiadam właściwości, czy daru prorokowania. Jeżeli o mnie chodzi, to byłem tylko narzędziem, które wykonało pierwszą część zadania nad częścią drugą już pracował nasz zespół i za wszystko dziękujmy Bogu.

 
Ten serwis, podobnie jak większość stron internetowych wykorzystuje pliki cookies. Dowiedz się więcej o celu ich używania i zmianie ustawień cookie w przeglądarce. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. | Polityka cookies